poniedziałek, 24 września 2012

Pustka... Wielka otchłań pochłania mnie coraz bardziej i bardziej... I nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Kurwa, nic już nie wiem.
Nic nie jadłam przez ostatnie trzy dni. Dzisiaj będzie czwarty. Nie chcę jeść. Jak nie czuję głodu to po co? Zajebiście się czuję! Fizycznie, oczywiście. Nikt oczywiście nie wie. W domu biorę jedzenie do pokoju i wyrzucam. Podobnie zresztą w szkole.
Zimno mi. Cały czas. Nie mogę się rozgrzać. Nikt mnie nie przytuli.
Nie cięłam się ostatnio ani razu... Ile to już dni? Zdaje się, że pięć. Dzisiaj może być szósty. Ale raczej nie wytrzymam. Czuję się teraz opuszczona, zostawiona na pastwę losu. Mimo, że żyletkę widzę codziennie. Ale ból odszedł daleko. Ten dobry ból. Ten zły, ten piekielnie przybijający, siedzi we mnie. W mojej głowie. I daje o sobie znać. Nie wytrzymam tego całego kurestwa. Chcę się pociąć. I chuj, bo nie mogę. Bo nikt nie może się dowiedzieć.
Mam ostatnio zjebany humor. Kilka dni temu byłam ze znajomymi na melanżu. Nie to, że piję. Wręcz przeciwnie. Ale jak o tym pomyślę, poszłam właśnie z tego powodu - by się nachlać i na chwilę zapomnieć...
Na początku było naprawdę dobrze. O wiele lepiej niż myślałam, że będzie. Wszyscy byli dla siebie tacy mili, nagle tacy szczęśliwi. I tak zajebiście fałszywi. Bo pod wpływem alkoholu wszystko zdaje się być iluzją. Kłamstwem. Mimo dobrego samopoczucia nie opuszczało mnie takie dziwne uczucie niepokoju. W pewien sposób wiedziałam, że to wszystko jest zakłamane. Ale zdawałam się o tym nie myśleć. Pamiętam, że dużo się śmiałam. I mówiłam głupoty... To było takie pierdolenie, że chciałabym móc cofnąć się w czasie i nie mówić tego wszystkiego... Szczęście, że się nie wygadałam. Wiadomo z czego. Nawet nie czułam takiej potrzeby, więc nie musiałam się jakoś specjalnie kontrolować.
No i się zaczęło... Gdy alkohol przestawał działać. To było okropne! Taki niesamowity, chujowy przeskok. Rzeczywistość uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą... Czarna dziura. Ból. Atmosfera stawała się inna. Gorsza. Czułam się jak szmata. Jak ktoś, kto znajduje się w nieodpowiednim dla niego miejscu. Chciałam płakać z bezsilności. Ale łzy nie poleciały... Chciałam się pociąć. Przy wszystkich, a chuj! Ale się powstrzymałam... Żyletki miałam schowane w telefonie. Pod baterią. Tam nikt by ich nie znalazł.
I wtedy sobie coś uświadomiłam...
Musiałam to wcześniej wiedzieć. Ale najwyraźniej nie chciałam się z tym za nic zgodzić. Nie umiałam tego zaakceptować.
Dotarło do mnie, że nienawidzę się. Swojego ciała. Swojego zachowania. Swojego charakteru. Swojej beznadziejności i bezsilności. Całej siebie. Nie potrafię siebie pokochać. I pewnie dlatego nie mogę pokochać nikogo innego. Ani nikt mnie. Po prostu jestem skazana na samotność... Nawet od siebie nie dostaję miłości. Gdy o tym piszę, jestem przerażona. Prawie płaczę...
Wracając do alkoholu, to nie warto po niego sięgać. Bo nie czułam się tak źle przed piciem jak po. Co prawda, było fajnie tak odetchnąć na chwilę. Ale nie takim kosztem. Nie takim bólem. Alkohol daje złudne poczucie szczęścia. Nie ma w tym nic prawdziwego.
I tu mogę powiedzieć, że potrafię zrozumieć (chociaż po części) tych Uzależnionych... Od narkotyków, papierosów, alkoholu... Środki są nieważne. Ja też należę do tego grona. Moim bólem nie były jedynie żyletki. Jeśli tak by było, ten blog nie miałby racji bytu. Już nie. Tak więc dla mnie ból dzieli się na dwie kategorie: psychiczny - uwierający mnie przez cały czas, i fizyczny - który bywa naprawdę zbawienny.
Ból... On stał się nieodłączną częścią mnie. To on kontroluje całe moje życie. Bez Niego nie ma mnie. Nie żyję. Ktoś, kto nic nie czuje, jest martwy.
Uzależnieni szukają szczęścia. Jak każdy, prawda? Oni robią to na swój pojebany sposób. Pragną poczuć ulgę. Pragną siebie pokochać. Ale nie są w stanie. Dlatego też nie kochają innych. Bo to narkotyk, alkohol, żyletka dyktuje im, co mają robić, nawet co czuć. Ja jeszcze walczę. Jeszcze chcę spróbować... Ale nie wiem, ile jestem w stanie wytrzymać. Pragnę znaleźć szczęście, z którym mogłabym się dzielić.
Nadal nie wiem, co robić. Ogarnia mnie smutek. Pewnie wyglądam żałośnie. Wszystko wydaje się być bez sensu. Z każdym dniem tracę cząstkę siebie, a pusty obszar wypełnia kolejna dawka bólu. Może czas pomyśleć o śmierci? Koniec się zbliża... Cierpię coraz bardziej.

czwartek, 13 września 2012

Mieliscie kiedys tak ze szliscie ulicą i nagle mieliscie ochote krzyczeć ?! bo czuliscie ze 
nie macie juz sił ? 
mieliscie kiedys tak ze siedzieliscie w domu a , łzy nie przestawaly wam cieknac nie ? 
to nie mowcie ze mnie rozumiecie . Nie mówcie ze wiecie co czuje tylko znow sklamiecie .
Duży problem wiekszosci jest to , z nie potrafią znależć szcześcia , w teraazniejszosci
tylko rozpamietuja przeszlosc.. , która wydaje sie 
im byc idealna .. 
Czuje sie jakby opuscilo mnie cialo i poszlo wolnym krokiem  do przodu .. 
czuje jak maly dymek wydychanego powietrza który , po chwili miesza sie z otoczeniem pod masą codziennego smiechu skrywa wielki smutek ..
Samookaleczenia Ciężka
sprawa...ale niestety Coaraz wiecej jest osob ktore to robia.
 To jest  przykre...naprawde...Dzis bylam  na pewniej  stronce internetowej,gdzie naogladalam sie takich  zdjec...widzialam  ich  chyba z ponad 1000 jak nie lepiej.....Nie ktore byly naprawde okropne....Mi sie zrobilo w pewnym momencie zle ...za duzo sie tego  naogladalam...
Ale ja tez  sie kiedys cielam...wiem co  to  znaczy,jakie to uczucie....
Wiem ze nam to pomaga,uspokaja nas,daje nam ulge,zapomnienie o innych bolach....
Ale czy pomaga nam to  na dluzszy czas? Odpowiedz jest  jasna : NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mamy zly chumor,zucil nas chlopak/dziwczyna lub klutnia ze starymi lub przyjacilomi...wystarczy byle powod by siegnac po
. Ona daje nam to ukojenie...lecz po paru dniach,godzinach,tygodniach znow wyprowadza nas cos z rownowagi,znow jestesmy zli na cos lub kogos....i  co  robimy? Siegamy po nasza stara "przyjaciolke" ktora nas nigdy nie opuszcza i nam zawsze pomaga...Bierzemy kawek zelaza i wpychajac bo gleboko w cialo czujemy ulge..... Puzniej  patrzymy na krew,splywajaca po naszym ciele.....Czujemy ten bol...BOL ktory nam pomaga....Ludzie mowia ze Ci ktorzy sie sami krzywdza sa chorymi ludzmi,masohistami. Czy maja racjie? Na to pytanie musicie sobie sami odpowiedziec....
Obiecujemy,ze to  juz ten ostatni raz...ze nastapnym razem nas nie bedzie....wmawiamy sobie ze nie boimy sie smierci...ze ona nas uwolni od tego okrotnego swiata....
Ale boimy sie...wmawiac to se mozna...ale ten strach jest i  bedzie w nas.....Teraz mozesz powiedziec ze sie nie boisz...ale gdy masz zyletke przylozona do zyl i ciagniesz ja w zdloz nagdarstka masz inne mysli  w glowie...dopada cie strach....  i  zazwyczaj  sie nam  nie udaje popelnic samobujstwa......
Porazka.Kolejne blizny i bole...obiecujemy sobie ze przestaniemy sie ciac.....ale to nie jest  takie latwe..... To sie wszystko kreci  w kolko...najpierw problemy kiedys w nasza zyciawa gre wkracza niespostrzeganie zyletka,ktora daje nam ukojenie,puzniej krew splywajaca po ciele,bol i znow zyletka....krzywdzimy swe cialo swiadomie....a puzniej  zalujemy....
 Ja zaluje....wstydze sie tych  blizn ktore na mym ciele sa.....
Wsytdzilam sie gdy kiedys moj chlopak  je zauwazyl  i spytal  sie po czym  to  jest....Wstydzialam  sie przyznac.....czulam sie zenujaco.....Rodzice mi kiedys powiedzieli  ze predzej lub puzniej  bede tego  zalowala,
NIe wierzylam,moze nie chcialam.....ale sama sie przkonalam...  i  zaluje...bardzo  zaluje tego.... choc to pomagalo...uwalnialo  ma zlosc.... Ale sa inne sposoby pozbywania sie zlosci.....gdy jestem  zla  i mam do wyboru:zyletke lub cos innego...wybieram to inne cos....
Wole cos rozpierdolic niz siegnac po cos ostrego.
Zawsze jest druga mozliwosc...tylko trzeba umiec z niej wykorzystac......
Zycze wszystkim tym ktorzy sie tna dosc sily by udalo im sie z tego  wyjsc..... Zycze im tego  z  celego mojego malego serducha.....Mam nadzieje ze maja w sobie dosc sily by im sie udalo...ja w was wierze i bede was jak tylko moge wspierac....
 POWODZENIA