Pustka... Wielka otchłań pochłania mnie coraz bardziej i bardziej... I nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Kurwa, nic już nie wiem.
Nic nie jadłam przez ostatnie trzy dni. Dzisiaj będzie czwarty. Nie chcę
jeść. Jak nie czuję głodu to po co? Zajebiście się czuję! Fizycznie,
oczywiście. Nikt oczywiście nie wie. W domu biorę jedzenie do pokoju i
wyrzucam. Podobnie zresztą w szkole.
Zimno mi. Cały czas. Nie mogę się rozgrzać. Nikt mnie nie przytuli.
Nie cięłam się ostatnio ani razu... Ile to już dni? Zdaje się, że pięć.
Dzisiaj może być szósty. Ale raczej nie wytrzymam. Czuję się teraz
opuszczona, zostawiona na pastwę losu. Mimo, że żyletkę widzę
codziennie. Ale ból odszedł daleko. Ten dobry ból. Ten zły, ten
piekielnie przybijający, siedzi we mnie. W mojej głowie. I daje o sobie
znać. Nie wytrzymam tego całego kurestwa. Chcę się pociąć. I chuj, bo
nie mogę. Bo nikt nie może się dowiedzieć.
Mam ostatnio zjebany humor. Kilka dni temu byłam ze znajomymi na
melanżu. Nie to, że piję. Wręcz przeciwnie. Ale jak o tym pomyślę,
poszłam właśnie z tego powodu - by się nachlać i na chwilę zapomnieć...
Na początku było naprawdę dobrze. O wiele lepiej niż myślałam, że
będzie. Wszyscy byli dla siebie tacy mili, nagle tacy szczęśliwi. I tak
zajebiście fałszywi. Bo pod wpływem alkoholu wszystko zdaje się być
iluzją. Kłamstwem. Mimo dobrego samopoczucia nie opuszczało mnie takie
dziwne uczucie niepokoju. W pewien sposób wiedziałam, że to wszystko
jest zakłamane. Ale zdawałam się o tym nie myśleć. Pamiętam, że dużo się
śmiałam. I mówiłam głupoty... To było takie pierdolenie, że chciałabym
móc cofnąć się w czasie i nie mówić tego wszystkiego... Szczęście, że
się nie wygadałam. Wiadomo z czego. Nawet nie czułam takiej potrzeby,
więc nie musiałam się jakoś specjalnie kontrolować.
No i się zaczęło... Gdy alkohol przestawał działać. To było okropne!
Taki niesamowity, chujowy przeskok. Rzeczywistość uderzyła we mnie ze
zdwojoną siłą... Czarna dziura. Ból. Atmosfera stawała się inna. Gorsza.
Czułam się jak szmata. Jak ktoś, kto znajduje się w nieodpowiednim dla
niego miejscu. Chciałam płakać z bezsilności. Ale łzy nie poleciały...
Chciałam się pociąć. Przy wszystkich, a chuj! Ale się powstrzymałam...
Żyletki miałam schowane w telefonie. Pod baterią. Tam nikt by ich nie
znalazł.
I wtedy sobie coś uświadomiłam...
Musiałam to wcześniej wiedzieć. Ale najwyraźniej nie chciałam się z tym za nic zgodzić. Nie umiałam tego zaakceptować.
Dotarło do mnie, że nienawidzę się. Swojego ciała. Swojego zachowania.
Swojego charakteru. Swojej beznadziejności i bezsilności. Całej siebie.
Nie potrafię siebie pokochać. I pewnie dlatego nie mogę pokochać nikogo
innego. Ani nikt mnie. Po prostu jestem skazana na samotność... Nawet od
siebie nie dostaję miłości. Gdy o tym piszę, jestem przerażona. Prawie
płaczę...
Wracając do alkoholu, to nie warto po niego sięgać. Bo nie czułam się
tak źle przed piciem jak po. Co prawda, było fajnie tak odetchnąć na
chwilę. Ale nie takim kosztem. Nie takim bólem. Alkohol daje złudne
poczucie szczęścia. Nie ma w tym nic prawdziwego.
I tu mogę powiedzieć, że potrafię zrozumieć (chociaż po części) tych
Uzależnionych... Od narkotyków, papierosów, alkoholu... Środki są
nieważne. Ja też należę do tego grona. Moim bólem nie były jedynie
żyletki. Jeśli tak by było, ten blog nie miałby racji bytu. Już nie. Tak
więc dla mnie ból dzieli się na dwie kategorie: psychiczny - uwierający
mnie przez cały czas, i fizyczny - który bywa naprawdę zbawienny.
Ból... On stał się nieodłączną częścią mnie. To on kontroluje całe moje
życie. Bez Niego nie ma mnie. Nie żyję. Ktoś, kto nic nie czuje, jest
martwy.
Uzależnieni szukają szczęścia. Jak każdy, prawda? Oni robią to na swój
pojebany sposób. Pragną poczuć ulgę. Pragną siebie pokochać. Ale nie są w
stanie. Dlatego też nie kochają innych. Bo to narkotyk, alkohol,
żyletka dyktuje im, co mają robić, nawet co czuć. Ja jeszcze walczę.
Jeszcze chcę spróbować... Ale nie wiem, ile jestem w stanie wytrzymać.
Pragnę znaleźć szczęście, z którym mogłabym się dzielić.
Nadal nie wiem, co robić. Ogarnia mnie smutek. Pewnie wyglądam żałośnie.
Wszystko wydaje się być bez sensu. Z każdym dniem tracę cząstkę siebie,
a pusty obszar wypełnia kolejna dawka bólu. Może czas pomyśleć o
śmierci? Koniec się zbliża... Cierpię coraz bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz